STADION OCZAMI KIBICA
Temat wrocławskiego stadionu miejskiego wzbudzał kontrowersje od samego początku jak to przy każdej inwestycji, która kosztuje kraj dziesiątki czy nawet setki milionów złotych. Miesiąc temu rozpoczął się proces spółki Gminy Wrocław przeciwko firmie Max Boegl, która podobno nie dokończyła budowli w określonym w umowie czasie i naraziła gminę na potężne straty.
Przepychanki firm i wykonawców mało mnie obchodzą. Obchodzi mnie to, czy projekt się sprawdza i czy wrażenia z pobytu na meczu Śląska zakłóci brak funkcjonalności lub totalna brzydota obiektu. Najwyższa Izba Kontroli od miesiąca oficjalnie sprawdza czy stadion był budowany zgodnie z prawem i czy poprawnie jest rozliczany z imprez. Ja, mniej oficjalnie, przywdziana w zielono-biało-czerwony outfit postanowiłam na własną rękę sprawdzić, co dzieje się gdy 18 tysięcy kibiców (wg statystyk meczu Śląsk Wrocław – Lech Poznań, w którym uczestniczyłam) bawi się na takim wydarzeniu.
szara elewacja stadionu z włókna szklanego
Nie chodziłam na mecze z powodu plotek i filmów, których się za dużo naoglądałam. Wizja niekontrolowanych „kiboli”, którzy napadają bez uprzedzenia niezaprzeczalnie gnieździła się w mojej głowie. Jednak ciekawość dotycząca stadionu oraz zobaczenie na własne oczy „ultrasów” wzięła górę. Jadąc na imprezę tramwaje zbierały ludzi z całego miasta. Organizacja ruchu jednak nie zawiodła, wszelkie informacje dotyczące dojazdu do odpowiednich stref można znaleźć na oficjalnej stronie stadionu. Dodatkowe tramwaje wraz z płynną komunikacją pozwoliły zabrać kibiców na miejsce bez bliskich spotkań z szybą a międzynarodową atmosferę już wtedy można było odczuć (czesi i hiszpanie widać także intensywnie wspomagają wrocławską drużynę).
Dojechaliśmy na zintegrowany węzeł przesiadkowy autorstwa pracowni projektowej Zbigniewa Maćkowa. Ekspresyjna i bardzo dynamiczna bryła przyciągała wzrok. Poszukiwania kontekstu oraz rozwiązania funkcjonalne połączenia przystanku z głównym bohaterem zakończyło się ogromnym sukcesem architektów, zarówno według mnie jak i jury Międzynarodowego Biennale Młodych Architektów w Mińsku. To, co razi ludzi w tej inwestycji (głownie opinie przechodniów korzystających z węzła) to materiał, na którym niestety już teraz widać zacieki a wizja szybkiego starzenia się bryły oraz utraty estetyki jest nieunikniona.
hall główny i klatka schodowa
Już wtedy zaczęłam rozglądać się po idących ludziach aby przeanalizować, kto naprawdę chodzi na mecze Śląska. Byłam mile zdziwiona. Czułam się trochę jak na koncercie U2, na którym tak niesamowicie odczuwało się łączenie pokoleń i cały przekrój wiekowy uczestników. Starzy i młodzi, rodziny i pary, samotni i w grupach. Dosłownie – wszyscy. Wraz z tłumem bez przeszkód dotarliśmy do „przetrzepywaczy”. Słychać było skandowane hymny jednak afer jak na razie brak. Rozległy plac przyjął wszystkich życzliwie i spokojnie nas rozproszył. Bez problemów mogłam przyglądać się fasadzie budynku. Słyszałam wiele opinii a propos podobieństwa bryły do Zenith Music Hall w Strasbourgu zaprojektowanego przez Massimiliano i Doriana Fuksasa. Inspiracje mieli taką samą – świecący chiński lampion. Jednak JSK Architekci po rozmowach z autorami Zenith-a zostało wyraźnie zapewnione, że nie ma mowy o plagiacie. Ok, materiał jest podobny, linie obłe ale bez przesady ludzie. Muszę stanowczo stwierdzić, że nasz jest o wiele nudniejszy. Surowość, szarość betonu przystanku, ścieżek i placu spotyka się z…. szarą elewacją! Oczywiście jest ona szara za dnia. Gdy przychodzi noc zamienia się faktycznie w kolorowy lampion, który rozświetla okolicę kolorami wygranej drużyny (w tym przypadku oczywiście był to zielony).
murawa boiska stadionu oraz nazwa gospodarzy na trybunach
Wejścia do poszczególnych sektorów są zautomatyzowane, wystarczy włożyć bilet do urządzenia, abyśmy mogli obracanymi bramkami znaleźć się w środku. Pomagała ochrona stadionu aby wszystko odbywało się płynnie. Nareszcie znalazłam się wewnątrz inwestycji. Uderzyła mnie cudowna, ciężka konstrukcja. Ciężkie klatki schodowe i obnażone orurowanie elewacji. Oczywista funkcja, widoczna informacja wizualna. Ogromne wrażenie przestrzeni i światła pomimo pochmurnego dnia. To było jak najbardziej na plus. Jednak znowu ta wszechobecna szarość. W damskich łazienkach schludny wystrój jednak brak luster (wtf?). Wreszcie dotarliśmy do naszej trybuny i mogłam podziwiać stadion w całej okazałości. Widoczność wspaniała podobnie jak emocje meczu (Śląsk, któremu szło kiepsko w tym sezonie wygrał 2-0). Pieśni Śląska porywały wszystkich zarówno tych młodych jak i starszych. Bitwy śpiewne były niesamowite, bębny grały a tłum szalał i przeżywał. Jedyne co zakłóciło mi te emocje była kapiąca woda z dachu, która zaskakiwała co po niektórych w najmniej spodziewanych momentach. Kałuże świadczą niestety o notorycznym problemie. Strefa VIP zaprojektowana „na bogato” robi wrażenie i na pewno zachęca do zakupienia droższego biletu. Powrót był w miarę bezbolesny a podstawiane dodatkowe tramwaje rozładowały tłum.
Moi mili, mecze Śląska nie są traumą. Myślę, że będę stałym bywalcem, może nawet kiedyś pójdę „na młyn” zobaczyć jak to jest być częścią najbardziej żywiołowej strefy kibica. Cały stadion funkcjonalnie wyszedł bardzo na plus jednak wizualnie i kolorystycznie rozczarowuje. Zielona, podświetlona nocna elewacja cieszyła oczy i napierała nas dumą po wygranym meczu jednak reszta trochę smuci. Miejmy nadzieję, że proponowana przez internautów nieoficjalna nazwa – Velvet Arena (na cześć papieru toaletowego, znajdując analogię do szarej „owiniętej” włóknem szklanym elewacji) nie przyjmie się na stałe.
stadion nocą podświetlony na zielono